Zapraszamy do lektury drugiego odcinka cyklu opowiadań autorstwa Michajasza „Xsary’ego” Sobocińskiego o przygodach pewnego maga niebios. Opowiadania są zbeletryzowanym zapisem przygód bohaterów wprost z sesji WFRP.
Dawno już minęło południe kiedy swe oczy otworzył pan Tasartir. Rozejrzał się po pokoju mrużąc oczy. Po chwili usiadł na łóżku i przetarł oczy dłońmi. Kiedy doszedł już do siebie ubrał się w odzienie, które wczoraj zrzucił przed snem. Dalej zaspany ruszył ku salonowi, który znajdował się na parterze. Zszedł po trzeszczących schodach z piętra i znalazł się w salonie. Zauważył, iż pozostali domownicy już dawno spożyli posiłki i zajęli się swoimi sprawami. Wywnioskował to po naczyniach, których nie zdążyła sprzątnąć służąca.
– Mari jest bardzo leniwa jak na służkę, która otrzymuje takie wynagrodzenie – wymamrotał mag i zajął miejsce przy stole szukając wzrokiem co ostało się jeszcze do jedzenia. Znalazł trochę chleba, masła, mleko do popitki oraz kiełbasę.
Mag przyszykował sobie posiłek sam. Niektórych dziwił fakt, iż tak majętna osoba niektóre, przyziemne prace woli wykonywać sama niż wyręczać się służbą. Nie można ukryć, iż ten fakt stawał się powodem licznych docinek oraz żartu na bankietach wszelakich, podczas których magister prezentował swe umiejętności lub po prostu był gościem.
Po zjedzeniu skromnego śniadania mistrz począł spacerować po domu celem odnalezienia, któregoś ze współ domowników. Zajrzał do łaźni i zastał tam tylko ciepłe powietrze, następnie swe kroki skierował ku piwnicy, a tam znalazł masę kurzu. Przystanął w pomieszczeniu i rozejrzał się w koło. Przez małe okno wpadała odrobina światła do małej piwnicy, lecz mimo to widoczność była ograniczona do minimum. Bez względu na to, magister dojrzał półkę, na której było poustawiane parę butelek, podszedł więc bliżej i chwycił za jedną z nich, odkorkował ją i powąchał poczym uśmiechnął się do siebie.
Z butelką w dłoni powrócił na parter i poszedł do przedpokoju. Do przyszykowanej torby wrzucił butelkę a następnie zarzucił na siebie masywny, granatowy płaszcz z motywami księżyca na obydwóch ramionach. Rozejrzał się, a kiedy wzrokiem napotkał swą laskę magiczną chwycił ją i tak gotowy do wyjścia opuścił swój dom, a następnie teren posesji.
Ciepły, zachodni wiatr wyzwalał pozytywne emocje w mistrzu magii, a budząca się do życia przyroda napawała optymizmem. Ruszył więc ku Kolegium Niebios, po drodze pozdrawiając znajomków. Po wyjściu z dzielnicy kupieckiej, gdzie było ulokowane domostwo maga, czarodziej trafił do doków. Tego miejsca szczególnie nie znosił bohater, ponieważ wiele razy, przechadzając tędy wieczorem, spotykał grupy rzezimieszków, którzy mięli na tyle odwagi by napaść na dobrze wyszkolonego magistra. Vendom z opresji wychodził obronną ręką, a pechowych napastników doprowadzał przed oblicze sprawiedliwości, ku chwale Sigmara i dobru społeczeństwa.
Po opuszczeniu doków i przekroczeniu mostu, mag znalazł się tuż przy świątyni Sigmara. Ten wielki budynek za każdym razem zapierał dech w piersi Imperialisty. Przez myśl przeszło mu by odwiedzić kościół patrona Imperium, lecz przeczuwał, iż jego mistrz chciałby z nim mówić. Zaniechał więc odwiedzin świątyni i swe kroki skierował ku strzelistym, wysokim wieżom Kolegium Niebios. Po przekroczeniu głównych wrót Kolegium, magister, począł mijać kolejne korytarze aż w końcu trafił do jednej z sali, w których zwykli dyskutować inni magowie oraz przysłuchujący się uczniowie. Do Vendoma podszedł jeden ze służących, ubrany w ciemnoniebieską togę.
– Patriarcha Julevno zaraz przybędzie, prosi o cierpliwość bowiem kończy inne sprawy, mistrzu Tasartir – rzekł służący i skinął głową. – Tymczasem mistrz Gothervald prosi o rozmowę.
Służący wskazał ręką na starego maga odzianego w zniszczoną niebieską togę, oraz w białe, eleganckie rękawiczki. Na jego twarzy znać było ślady zmęczenia, a siwe, krótkie włosy oznaczały sędziwy wiek. Vendom skinął głową i podszedł do starszego maga.
– Witaj, mistrzu Gothervaldzie, jak zdrowie? – Zapytał znacznie młodszy Vendom. Uśmiechnął się i kontynuował. – Ufam, że dobrze albowiem twe wróżby jeszcze nie raz przydadzą się Imperium.
– Raczej twa błyskawica, młody Gromie – zaśmiał się cicho starszy człek. – Każdy w Kolegium wie, iż uczyniłeś więcej w ciągu dekady niźli ja przez cały swój żywot, lecz nie chciałem o tym… Zasiądźmy przy stole.
Grom, taki przydomek nadali mu użytkownicy magii niebieskiej, zasiadł na wskazanym miejscu, a stary mag usiadł przed nim. Gothervald zakasłał i przetarł prawą dłonią oczy. Spojrzał na swojego rozmówce i chaotycznym gestem dłoni wskazał na jego włosy, oczy, szatę.
– Wiatr otoczył twe ciało, włosy i broda białe niczym mewa, a z oczu bije poświata – odezwał się ochrypniętym głosem. – Wiele razy Tzeentch zwrócił na ciebie uwagę, stary druhu. Raczyłbyś uważać na przyszłość? Doskonale wiem, iż splatanie magii jest dla ciebie proste, lecz czasami mógłbyś nie przesadzać z ilością rzucanych zaklęć. Może to ten Eter? Może za dużo czerpiesz z wiatrów…?
– Astromanta z takim temperamentem jak ja to swoisty ewenement w naszym Kolegium, nieprawdaż? – Odpowiedział żartem magister, a prawą dłonią przygładził podbródek. – Rzecz w tym, iż wiele razy musiałem bronić się, to naturalne, że dbam o swoją egzystencje. Dodatkowo jestem wysyłany na wiele misji, podczas których jestem zmuszony do korzystania z potężnych mocy niebieskiego wiatru, stąd te wszystkie piętna. Przeczuwam, na dodatek, iż nasz szanowny Patriarcha pośle mnie na kolejną misję. Ogromnie jestem ciekaw jakie miejsce tym razem odwiedzę, ale wszystko okaże się już za parę chwil. Tymczasem, co u ciebie, drogi przyjacielu?
– Wszystko po staremu – odrzekł stary Gothervald. – Co dzień bywam w domach szlachciców, a ci zamawiają wróżby… Rutyna. Ach! Chciałbym być znowu młody i podróżować tak jak ty. Znowu posiadać sprawne dłonie, oczy niezawodne, jak i pamięć! Teraz proszę… Podróżuje, owszem, ale od domu do domu obnażając przyszłość. Ech… Czasami mam tego dość. Ciągle te same pytania: „Czy się wzbogacę?”, ”Czy przyszły miesiąc będzie zyskowny?” Pieniądze i jeszcze raz pieniądze, tylko to im w głowie choć muszę przyznać, że począłem pobierać większe opłaty za me usługi.
Tasartir westchnął, a w myśli nazwał starego maga hipokrytą. Gothervald machnął ręką.
– Dość tych bzdur, nie lubię pieniędzy – stwierdził czarodziej, a Vendom ponownie w myślach nazwał go hipokrytą. – Słyszałeś o ostatnim wymyśle świątyni Sigmara?
– Nie, nie słucham plotek – odrzekł astromanta i pokręcił lekko głową. – Możesz opowiedzieć jeśli masz ochotę.
– Oczywiście, że mam! Zawsze mam ochotę opowiadać o nonsensownych wymysłach tych baranów !– Prawie krzyknął stary, lecz już po chwili obniżył swój ton głosu. – Tym razem nasi ulubieńcy użyli ciężkiego oręża otóż oskarżyli jednego z piromantów o konszachty z Chaosem. Oprócz steku bzdur nie posiadali żadnych dowodów. Świątynia wykorzystała fakt, że piromanta znajduje się w Averlandzie, wykonuje tam misje zleconą przez Kolegium Ognia. Po powrocie miały odbyć się proces i śledztwo. Podobno w mieście został jego kompan, a sam piromanta rzekomo nie chce wrócić do miasta ze strachu przed inkwizycją. Ha! Jestem ciekaw jak zakończy się ta historia, plotki zostaną obalone, a kościół Sigmara skompromituje się. Nie mogę się doczekać tej chwili…
Młodszy mistrz magii spoważniał. Zmarszczył brwi i spojrzał na starego przyjaciela. Vendom nigdy nie przechodził obok takich spraw obojętnie, nawet gdy były plotkami. W jego rozumowaniu każdą nowinkę o działalności Chaosu winno się sprawdzić i wyeliminować. Gdyby ta plotka dotyczyła jego Kolegium zapewne już był by w drodze do swego przełożonego, póki co siedział na swoim miejscu i słuchał opowieści starego magistra. Oparł się prawą rękę o oparcie i gładził krótki zarost.
– Te banialuki potwierdzają nawet arcykapłani, oczywiście są to bzdury tak jak rzekłem wcześniej – tłumaczył mag gestykulując monotonnie. – Mają nas za ślepców i ignorantów. Rzeczą oczywistą jest, że gdyby w naszych szeregach pojawił się plugawy wyznawca Mrocznych Potęg natychmiast interweniowalibyśmy.
– Historia jednak uczy, że czasami bywało zupełnie inaczej – zanegował Vendom. Ton młodego mistrza sztuk magicznych był nienaturalnie spokojny i opanowany. – Zapewne mówi ci coś nazwisko van Horstmann? Hm? Zdradziecki pomiot, który swymi modłami ku Bogom Ciemności zaszedł tak wysoko, a nikt nie odkrył jego prawdziwej natury. Być może teraz mamy do czynienia z podobną sytuacją? Radziłbym Kolegium Ognia zlustrować podejrzanego i w razie strasznej prawdy wymierzyć mu należytą karę, czyż tak?
– To już ich problem – zakończył po chwili zastanowienia stary.
Tasartir uśmiechnął się zakrywając usta prawicą. Nastała cisza, którą od czasu do czasu przerywała rozmowa przechodzących magów. Kiedy minął kwadrans do stolika podszedł mężczyzna, którego wiek można by oszacować na sześćdziesiąt lat. Jego rzadkie włosy, siwe włosy opadały na ramiona, a przygarbiona postura tylko potęgowała wrażenie zaawansowanego wieku. Ubrany był w lekką, granatową togę ze zdobieniami wyszytymi złotą nicią. W ręku dzierżył długą, białą magiczną laskę z wielkim niebieskim kamieniem osadzonym w koszu wykonanym ze srebra. Był to Raphael Julevno – Patriarcha Kolegium Niebios.
Dwójka magistrów natychmiast powstała z miejsc.
– Dzień dobry, panowie – rzekł Patriarcha. Mistrz Gothervald i Vendom odpowiedzieli. Po paru sekundach zjawił się służący z krzesłem i postawił je tuż obok Julevno. – Szanowny Gothervaldzie, chciałbym pomówić z Vendomem na osobności. Zostawisz nas samych?
– Naturalnie! – Powiedział starszy mag. Powstał z miejsca skinął głową i odszedł w kierunku magistrów dyskutujących między sobą.
Raphael Julevno odprowadził starego czarodzieja wzrokiem, a kiedy ten zagaił do grupki magów, Patriarcha zwrócił się do Tasartira.
– Istnieje teoria wśród ludzi pozbawionych magicznej duszy, iż maga niebios w żaden sposób nie da się zaskoczyć – zaczął arcymag przed to wzdychając mocno. – Jakże mylna opinia. Inni mawiają, że podczas rozmowy z niebiańskim czarodziejem, nie ma sensu mówić bowiem mag wcześniej wie o czym będzie mowa. To twierdzenie jest także nieprawdziwe. Dość banałów.
Najwyższy spośród magów Kolegium Niebios westchnął po raz wtóry. Pan Tasartir przeczuwał, że jego przełożony chce wysłać go na misje. W końcu zwykł w ten sposób zaczynać opowiadać o zadaniu.
– W Wolfenburgu stacjonował nasz brat, magister Olivier Kansenfelg. Nie znasz go więc musisz wiedzieć, iż jest to wyśmienity wróżbita, a także w sprawdza się w boju – tłumaczył dalej. – Poszerzał nasze wpływy w stolicy Ostlandu, a także wyszukiwał osoby obdarzone talentem magicznym. Pisał często listy, zawierał w nich informacje o jego pracy, postępach, ruchach tamtejszych polityków. W korespondencjach podawał, iż w jego okręgu Chaos nie jest taki aktywny jakby mogło się to komuś wydawać. Poleciłem mu aby upewnił się, iż ten fakt nie jest spowodowany intrygą z ich strony. W odpowiedzi zaprzeczył mym domysłom i tłumaczył, iż ani kultyści, mutanci tudzież zwierzoludzie nie są zagrożeniem dla tego miejsca. Aż wierzyć się nie chce! Przejdźmy do sedna sprawy. Od półtora miesiąca nie dostałem żadnego listu od magistra Kasenfelga. Jego wychowanek napisał, że jego mistrz zniknął jednej nocy. Zażądałem wyjaśnień, ale takowych nie otrzymałem. Gwiazdy nie pozwalają mi odkryć prawdy, mówią tylko o niebezpieczeństwie, które grozi uczniowi Oliviera Kasenfelga.
Patriarcha urwał i nabrał haust powietrza. W tym czasie Vendom wydobył z torby butelkę wina.
– Mój drogi, udasz się do Wolfenburga i nawiążesz kontakt z człowiekiem imieniem Michaił Entropov, to łowca nagród, Kislevita – kontynuował Julevno, a pan Tasartir zdążył odkorkować butelkę. Po chwili tuż przy czarodziejach zjawił się służący z pucharkiem, odstawił naczynie na stolik i odszedł. Młodszy mag napełnił pucharek słodkim napojem. – Nie ukrywam, iż nie jestem zadowolony z faktu współpracy z tym człowiekiem, lecz jestem poniekąd do tego zmuszony. Mistrz Kasenfelg wspominał w listach o tym człowieku. Kręcił się podobno za naszym bratem w niewiadomym celu.
– Kim jest Entropov? – Zapytał krótko Vendom.
– Wspomniałem, że jest łowcą nagród – odpowiedział czarodziej. – Czyżby łyk wina tak uderzył ci do głowy?
Tasartir nie zareagował na żart.
– Nieważne… – Machnął ręką Patriarcha i odchrząknął. – Michał Entropov jest sławnym łowcą nagród na wschodzie naszego kraju. Czyny z jego przeszłości spowodowały, iż nie ma prawa wstępu do jego rodzimego Kisleva. Chodzą plotki, że na jego plecach ma wytatuowane przestępstwa jakich się dopuścił oraz uzasadnienie dlaczego nie został stracony, lecz nie jest to ważne w tym momencie. Ważne jest to, że musisz nawiązać kontakt z tym człowiekiem i namówić do współpracy. Zagwarantujesz mu, że zagadka rozwiąże się otrzyma sowitą nagrodę i…
– Zaraz! Mam współpracować z przestępcą?! – Oburzył się mag. Patriarcha westchnął i pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Mało razy pracowałeś z takimi? – Rzekł Raphael Julevno. Vendom odwrócił głowę i przymknął oczy. – Po wypełnieniu misji zgłosisz się do mnie i zdasz raport. Ty również otrzymasz nagrodę.
Patriarcha powstał, pan Tasartir zaraz po nim.
– Ach… Bym był zapomniał – Zaczął arcymag i pogładził podbródek. – Tym razem nie zabieraj ze sobą „szanownego” Nathana. Wiem, że lubisz z nim pracować, lecz tym razem jego brawura i popisy będą zbędne.
Magister pokiwał głową.
– Zatem powodzenia mój uczniu – rzekł Julevno. – Do rychłego spotkania.
Arcymag niebios poszedł w kierunku, z którego przyszedł zostawiając Vendoma sam na sam z myślami, a ten dopił szybko zawartość pucharka poczym zarzucił torbę na ramię i opuścił salę, a następnie Kolegium Niebios. W drodze do domu długo myślał zniknięciu magistra Oliviera Kansenfelga, a także przeklinał wschód, którego z całego serca nie cierpiał.
***
Michajasz „Xsary” Sobociński